Pewnego razu pan leśniczy,
Spacerował po tajemniczej dziczy.
Spoglądał w lewo, w prawo, za siebie.
Był piękny dzień, słońce na niebie.
Lecz coś go w wędrówce niepokoiło,
Bał się jak dziecko, choć jasno było.
Dziwne odgłosy go przerażały,
A nasz leśniczy był bardzo mały.
Skrył się za drzewo, za jakieś krzaki,
W oddali rosły czerwone maki.
Zza maków nagle zwierze skoczyło,
Przerażające, ogromne było,
Sierść jak niedźwiedzia, długie pazury,
Nie wie, co robić, więc patrzy w chmury,
I czeka na koniec, na koniec życia,
Jeszcze ma czas, szuka ukrycia.
Stoi przy drzewie, płacze i dyszy,
Wtem nagle z dala dziwne śmiechy słyszy.
Patrzy, a z bestii człowiek wychodzi,
Leśniczy nie wierzy, bliżej podchodzi,
Patrzy uważne na twarz łobuza,
Nie może uwierzyć, jego córka Zuza.
- Ja mogłaś córciu, prawie zemdlałem,
Wielkiego stracha przed chwilą miałem,
- Nie martw się tato, nie jesteś odważny,
Lecz dla mnie zawsze Ty będziesz ważny.
Offline